Bruxelles 1893 – perełka w stylu art nouveau
Bruxelles 1893 pojawiła się na moim planszówkowym radarze w zasadzie znikąd. Ot, pewnego dnia przeglądałem profil jednego z użytkowników boardgamegeeka i uderzyło mnie, jak wiele gier oceniamy tak samo. Okazało się, że obaj kochamy Troyes, Trajana, Tzolk’ina (by wymienić tylko kilka z dziesiątek pozycji). W czołówce jego planszówek był jednak tytuł, który do tej pory znajdował się całkowicie poza moim obszarem zakupowych zainteresowań – o Brukseli nie wiedziałem w zasadzie nic. Kupiłem w ciemno. Czułem w kościach, że to może być coś naprawdę dobrego.
Bruxelles 1893 to debiutancka gra Etienne’a Espremana ze stajni Pearl Games, oryginalnego wydawcy Troyes. Te dwie gry łączy jednak nie tylko szyld wydawnictwa, ale również ilustrator – patrząc na samą tylko okładkę od razu rzuca się w oczy charakterystyczna kreska Alexandre’a Roche.
Bruksela to worker placement osadzony w klimacie dziewiętnastowiecznej secesji (fr. art nouveau) – gracze wcielają się tu w role belgijskich architektów, którzy będą wznosić budynki i tworzyć dzieła sztuki użytkowej w stylu secesyjnym, a wszystko po to, by zdobyć jak największy prestiż. Odchodzimy zatem od typowego dla eurosków settingu handlu przyprawami na Morzu Śródziemnym i zanurzamy się w świat artystów. Cóż, przygodowy klimat raczej nie wylewa się tu z pudełka, ale tak czy inaczej to miła odmiana. Zresztą – siłą tego gatunku gier ma przecież być mechanika. Czy Bruxelles 1893 broni się na tym polu?
Co zachwyca?
Worker placement na “trzech poziomach myślenia”
Pierwszą rzeczą, jaka zaintrygowała mnie w tej grze już na etapie czytania instrukcji było podejście projektanta do sposobu wysyłania robotników do pracy. Pan Espreman stworzył unikalny system, łączący w sobie trzy mechaniki: worker placement, area majority oraz licytację. Stawiając naszego pracownika na Planszy Secesji (a więc prawej połowie obszaru gry) nie tylko wykonamy akcję z wybranego pola – będziemy również walczyć o przewagę ilościową w danej sekcji (za co otrzymamy cenne punkty prestiżu) oraz licytować specjalne karty przyporządkowane do każdej z kolumn (wstawiając pod każdego z asystentów stosik belgijskich franków). Mamy wiec tutaj do czynienia z wielopłaszczyznową łamigłówką, która wymaga sprawnej koordynacji kilku aspektów gry. Czy w naszej strategii zależy nam na stałym napływie punktów za uzyskaną większość? A może chcemy skupić się wyłącznie na przebiciu ofert przeciwników i pozyskaniu specjalnych bonusów? Oczywiście nie możemy przy tym zapominać o wykonaniu upragnionej akcji (i jednoczesnym zablokowaniu cennego pola rywalom). W najlepszej sytuacji uda nam się połączyć wszystkie te kwestie – możemy wtedy mówić o turze idealnej.
Nie będę owijał w bawełnę – to jedna z najciekawszych wariacji na temat mechaniki worker placement z jakimi się spotkałem. Ilość decyzji do podjęcia skondensowana do postaci jednego tylko ruchu jest zadziwiająca. Wielkie brawa dla twórcy za szalenie oryginalny pomysł.
Praktycznie każdy obszar gry zawiera jakiś ciekawy mechanizm
Podobnie jak w Trajanie Stefana Felda, tak i tutaj plansza składa się z szeregu swoistych mini-gier. Różnica polega na tym, że o ile w dziele niemieckiego projektanta obszary te, jako samoistne byty, nie odznaczają się jakimiś spektakularnie interesującymi mechanikami (piękno i geniusz gry Felda objawia się dopiero w manipulowaniu całością przy pomocy “centralnego pulpitu sterującego” w formie mankali), o tyle w Brukseli niemalże na każdym kroku czeka na nas mnóstwo drobnych, niezwykle intrygujących mechanizmów:
1) sterowanie cenami dzieł sztuki
Za każdym razem, gdy tłumaczyłem zasady Bruxelles 1893 i dochodziłem do wyjaśnienia akcji sprzedaży, wszyscy przy stole jednogłośnie stwierdzali “wow, jaki świetny pomysł”. Tak – to zwykła tabelka. Ale o dość niezwykłym działaniu. Przed akcją sprzedaży gracz ma możliwość przesunięcia centralnego znacznika maksymalnie o tyle pól, ile dzieł sztuki posiada, modyfikując tym samym wartość pieniężną i punktową każdego towaru. Rzecz jasna chodzi o to, by windować wartość własnych dzieł sztuki i jednocześnie zmniejszać opłacalność sprzedaży rywalom. Z akcją wiąże się jeszcze jeden twist: pole witryny sklepowej ma tylko dwa sloty i nie można sprzedawać koloru już wystawionego dzieła. To oznacza, że gracze będą umiejętnie zakrywać dostępne żetony nowymi i manipulować rynkiem w taki sposób, aby maksymalnie blokować przeciwników.
2) “zegar” cen budynków
Rodzaje surowców niezbędnych do wzniesienia budynku w danym momencie gry wskazane są na tarczy zegara. Po każdej akcji konstrukcji gracz musi jednak przesunąć jedną ze wskazówek, zmieniając tym samym wymaganą kombinację. Stwarza to pole do bardzo ciekawej interakcji z rywalami – analizując zasoby wszystkich graczy musimy podjąć decyzję: zagramy pod siebie, czy przeciwko innym?
3) korzyści z wzniesionych budowli
Na koniec akcji konstrukcji kafel naszego budynku trafia na wybrane przez nas pole Planszy Secesji. Od tego momentu za każdym razem, gdy przeciwnik wyśle na nie swojego pracownika aktywuje powiązany nim bonus – rzecz jasna korzystny dla nas. To rozwiązanie (ewidentnie inspirowane Caylusem) sprawdza się tutaj znakomicie i dodaje pikanterii planowaniu przestrzennemu na planszy. Często będziemy rozmieszczać swoich robotników w taki sposób, aby niejako wymusić na rywalu wejście do naszej budowli i odpalenie premii. Co więcej, monopolizując zakrywanie jednego typu akcji możemy zapewnić sobie stały dopływ np. materiałów budowlanych lub punktów prestiżu za już wzniesione budynki (w końcu rywale nie mogą w nieskończoność odkładać decyzji o wystawieniu asystentów na naszym polu).
4) ograniczenie obszaru gry co rundę
Walka o znacznik pierwszego gracza jest zawsze zażarta. I to nie tylko dlatego, że umożliwia pierwszeństwo dostępu do jakiejś upragnionej akcji. Przede wszystkim daje przywilej umieszczenia na planszy specjalnej ramki, która wydziela aktywny obszar gry na daną rundę. Gracz musi oczywiście przestrzegać pewnych reguł jej położenia, niemniej jednak ma w ręku niezwykle silne narzędzie wpływu na kształt następnych tur. Odpowiednio użyte pozwala na tymczasowe wyłączenie z gry obszaru, w którym dominują budynki rywala i zawężenie go do sekcji, w której to my mamy przewagę. Kontrola graczy nad układem planszy to kolejny element wspaniałej łamigłówki, jaką zaprojektował dla nas Etienne Espreman.
5) rywalizacja na Planszy Brukseli
Lewa strona planszy posiada cztery pola akcji, które rządzą się nieco innymi prawami. Gracze wystawiają się tam bez konieczności płacenia monetami i nie blokują możliwości skorzystania z nich przeciwnikom. Rzecz w tym, że chcąc wykonać taką akcję każdy kolejny gracz (lub co drugi, w przypadku gier 4-5 osobowych) musi zużyć o jednego robotnika więcej, niż poprzednik (osoby zaznajomione z Keyflowerem z pewnością zauważą tu pewne podobieństwo). Nie byłoby w tym jeszcze niczego niezwykłego, gdyby nie fakt, że na koniec rundy osoba z największą liczbą asystentów na tych polach straci jednego z nich. Z jednej strony chcemy więc skorzystać z tanich, intratnych akcji, z drugiej musimy cały czas kalkulować, by nie zostać liderem w niechlubnym rankingu.
Każda decyzja rodzi dylemat
Uwielbiam gry, które zmuszają mnie do podejmowania wielu decyzji i radzenia sobie z ich konsekwencjami. W Brukseli praktycznie każdy ruch stawia nas przed wyborami. Jeśli zdobędę kartę bonusową, muszę zadecydować, czy chcę wykorzystać jej natychmiastowy efekt, czy mnożnik punktowy na koniec gry. Pozyskując przychylność arystokraty mam możliwość zatrudnienia go na stałe i wielokrotnego skorzystania z jego umiejętności, ale w przyszłości będę musiał za niego zapłacić (albo stracę dużo punktów prestiżu). Wykonując tanią akcję ryzykuję utratę pracownika. Przykłady można mnożyć – Bruxelles 1893 to raj dla graczy ceniących sobie trudne decyzje.
Wiele dróg prowadzących do zwycięstwa
Na pierwszy rzut oka niektóre sposoby mogą wydawać się łatwiejsze od innych, ale w toku rozegranych partii widziałem już zwycięstwo “na budynki”, “na pieniądze”, “na arystokratów” i na miks sprzedaży dzieł sztuki i masowej kontroli obszarów (z odpowiednim mnożnikiem za posiadanych asystentów). Punktacja wydaje się być zaskakująco dobrze zbalansowana. Bruksela daje w tym względzie naprawdę spore pole do eksperymentowania z nieoczywistymi strategiami.
Mnóstwo interakcji (jak na eurogrę)
Bruxelles 1893 jest zaprzeczeniem pasjansa. Każdy ruch wykonany przez rywala wpływa bezpośrednio na naszą strategię. Co ciekawe, twórca wtłoczył do swojej gry maksimum interakcji, ale nie umieścił w niej nawet grama mechanizmów destrukcyjnych albo zagrań w stylu take that. Wszystko odbywa się tu na zasadzie zdrowej, intensywnej rywalizacji.
Doskonałe skalowanie
Bruksela działa wyśmienicie w każdym wariancie od 2 do 5 osób. Duża w tym zasługa kart określających współrzędne umieszczania ramki wydzielającej aktywny obszar (skrojonych pod konkretną liczbę uczestników rozgrywki). Podczas partii dwuosobowych dysponujemy dodatkowymi pionkami zacieśniającymi pole gry. Z kolei w rozgrywkach na 4 i 5 graczy zwiększa się “pojemność” akcji na Planszy Brukseli.
Oczywiście wrażenia płynące z gry będą odmienne w zależności od liczby osób przy stole. Zmieniają się priorytety, strategie, inna jest dynamika i poziom kontroli nad grą. Ale wszystko to zdecydowanie działa na korzyść Brukseli – po prostu za każdym razem widzimy jej odmienne oblicze i musimy odpowiednio zaadaptować się do zaistniałych warunków.
Co może przeszkadzać?
Duże znaczenie pierwszego gracza
Bruxelles 1893 to jedna z gier, w których zwyczajnie warto być pierwszym. Korzyści płynące z wyznaczania aktywnego obszaru gry i pełnego dostępu do akcji są nie do przecenienia. Co więcej, znacznik pierwszego gracza jest wart na koniec gry 5 punktów. Rzecz w tym, że nie jest on przechodni – trzeba go wylicytować. Nie mamy więc gwarancji, że kiedykolwiek trafi w nasze ręce (w rozgrywce pięcioosobowej nie dostąpiłem tego zaszczytu ani razu). Na szczęście jest tu zachowany pewien balans: będąc pierwszym faktycznie mamy pewne przywileje, ale utrzymanie żetonu w swoim posiadaniu może nas drogo kosztować.
Gra wymaga konsekwencji w realizacji strategii
Pierwsza partia może nieco przytłaczać mnogością dostępnych opcji. Bruksela kusi dość dużą otwartością, szybko jednak dojdziemy do wniosku, że musimy w całym tym gąszczu możliwości odnaleźć dość wąską specjalizację i konsekwentnie się jej trzymać (mimo wszystko to nie jest typowo feldowska sałatka punktowa). W toku rozgrywki sami decydujemy o mocnych i słabych stronach naszego “silniczka punktowego”, dlatego też musimy po prostu wiedzieć, co i po co robimy.
Nietypowa oprawa graficzna
Uwielbiam ten dziwny, lekko koślawy styl Alexandre’a Roche. Patrząc na Brukselę czy Troyes od razu widzę gry z charakterem, które nie boją się być inne od wszystkich. Ale nie każdy tę odmienność doceni. Wiele osób będzie w tym widzieć uosobienie bezguścia i amatorszczyzny. Cóż, Czytelnik i tak wyrobi sobie zdanie o wyglądzie tej gry na podstawie prezentowanych zdjęć.
Co frustruje?
Pech podczas dociągu żetonów
Losowość akcji tworzenia dzieł sztuki potrafi czasem dać się we znaki. W jednej z naszych partii znajomy trzy razy z rzędu dobierał różowy żeton i za nic nie mógł go sprzedać (akurat ten kolor znajdował się już w sklepowej witrynie). Ma to szczególnie negatywne konsekwencje w przypadku gier dwuosobowych – przeciwnik może sprzedawać pozostałe żetony na drugi stos i celowo trzymać nas w szachu (nie przykrywając pechowego koloru). Szczęściu można jednak dopomóc – jeśli w którejkolwiek rundzie spasujemy jako pierwsi, otrzymamy specjalny znacznik, który każdorazowo zwiększy pulę losowanych dzieł sztuki. W ostateczności możemy zrezygnować ze sprzedaży i kolekcjonować zebrane żetony, podbijając jednocześnie końcowy mnożnik punktowy za ich posiadanie. Gra mimo wszystko daje pewne narzędzia do wyjścia z narożnika.
Zbyt mała ikonografia
Wiele osób zwracało mi uwagę na to, że ikony na polach akcji i planszach graczy są wręcz miniaturowe. I faktycznie – jest to nieco uciążliwe, szczególnie przy pierwszym kontakcie z grą. W toku kolejnych partii przestaje to mieć jednak jakiekolwiek znaczenie. Ikonografia jest ograniczona do minimum, więc błyskawicznie wchodzi w krew.
Za krótki tor punktacji
Tor prestiżu w Brukseli kończy się na 79 punktach, co może spowodować pomyłki przy finalnym podliczaniu. W przypadku większości eurogier składa się on z 99 lub 49 pól i często z automatu zakładamy taki właśnie podział. Wystarczy odrobina nieuwagi i przy kumulatywnych rachunkach na większych liczbach przez przypadek odejmiemy komuś całkiem spory kawał PZ na koniec gry (przy przechodzeniu okrążenia odruchowo traktując pole 0 jako 100).
Ocena po pięciu partiach: 9/10
Komentarz do oceny: Zdaję sobie sprawę, że pięć partii to prawdopodobnie za mało, żeby brać się za recenzję gry. Są jednak planszówki, z którymi łapiemy chemię już od pierwszej rozgrywki i instynktownie czujemy, że trafiliśmy na prawdziwą perełkę. Tak było w przypadku Bruxelles 1893 – ta gra to moje euroodkrycie ostatnich miesięcy. Interakcja, ciekawe decyzje, dynamiczne tury i nieszablonowe rozwiązania – wszystkie zastosowane tu mechanizmy składają się na doskonale działającą całość. Bruksela może bez żadnych kompleksów stać na półce obok takich pozycji jak Bora Bora czy Keyflower. Polecam ten tytuł każdemu miłośnikowi dobrych, “mięsistych” eurogier.