Ewolucja: Pochodzenie gatunków – karcianka skazana na wymarcie
Nie odkryję Ameryki mówiąc, że siadając do nowej gry chciałbym przede wszystkim wiedzieć, jak w nią grać. Podstawową cechą każdej planszówki powinna być dobrze napisana, klarowna instrukcja. Kupuję gotowy produkt i oczekuję, że w środku znajdę wszystko co potrzebne do rozegrania partii od początku do końca, bez konieczności uciekania się do pomocy w wersji elektronicznej. Nie trawię sięgania po erraty, FAQ na kilkanaście stron czy kolejne instrukcje w wersji 2.0, 2.1 itd. Czasem w wydanej grze zdarzy się wpadka, drobna literówka albo przeoczenie – wszak wydawca też człowiek, nikt nie jest doskonały. Szczególnie, że niektóre gry są naprawdę złożone, a ilość tekstu w instrukcji i komponentach przyprawia o zawrót głowy (Cywilizacja: Poprzez Wieki, Mage Knight). Jakiś tłumaczeniowy czy edytorski chochlik może się wkraść zawsze.
W przypadku tak małej i prostej karcianki jak Ewolucja ciężko mi znaleźć racjonalne wytłumaczenie, jakim cudem w finalnej wersji gry znalazła się tak karygodna liczba błędów w instrukcji i na kartach. I nie chodzi tu o literówki, a o sprzeczne i niejednoznaczne sformułowania, którymi uraczył nas tłumacz* (*przepraszam tłumacza, jeśli to nie jego wina – nie wiem jak wygląda praca w wydawnictwie i proces składania instrukcji w całość. Tłumacz stał się kozłem ofiarnym.). Mam wrażenie, że nikt z załogi G3 nie przeczytał pierwszej wersji instrukcji od początku do końca przed publikacją. Nikt też nie podrzucił „gotowej” gry na stół do przetestowania przez osoby, które nie miały z nią kontaktu nigdy wcześniej. I nie powiedział: „macie tu wszystkie elementy, a teraz nauczcie się grać na ich podstawie”. Musiało tak być. Innej możliwości nie ma.
Może nikt nie zauważy
Z pozoru wszystko jest w należytym porządku – pierwsza część instrukcji w jasny sposób definiuje strukturę rozgrywki: runda dzieli się na fazy, a w fazie następują kolejki graczy. Wszystko jasne? Cóż, nie przywiązujcie się zbytnio do tego podziału, bo dalej sformułowania kolejka/faza/runda stosuje się już zamiennie, bez jakiejkolwiek konsekwencji. Próba prawidłowego zrozumienia zasad rządzących rozgrywką to istna droga przez mękę.
Daję konia z rzędem temu, kto wyjaśni mi, jak wiele Drapieżników można aktywować i ile razy wolno skorzystać z cech Wypasu i Piractwa podczas fazy karmienia. Znaczy się rundy… Eee… kolejki? Albo jak zagrać Pasożyta? Prawidłowe użycie tej karty może stanowić nie lada problem, bo wydawca z rozmachu nadrukował na niej o jeden symbol zwierzęcia za dużo. W sumie aż sześć typów kart z gry doczekało się erraty, bo nie można było rozszyfrować ich prawidłowego działania w związku z błędnie użytą terminologią. Coś takiego uważam za rzecz absolutnie niedopuszczalną.
Widzisz więc, szanowny Czytelniku, że w Ewolucji niewłaściwie opisano WSZYSTKIE aspekty negatywnej interakcji. A właśnie na negatywnej interakcji opiera się cała rozgrywka – gracze zagrywają karty zwierząt i wyposażają je w pewne cechy, które pozwalają obronić się przed drapieżnikami rywala i umożliwiają zwierzętom lepszą adaptację do środowiska i ochronę przed wyginięciem. Problem w tym, że często nie wiadomo, co i ile razy można zrobić. Cały czas rozmyślamy nad tym „co poeta miał na myśli pisząc tę zasadę i jak to powinno wyglądać naprawdę”.
Co by było, gdyby…
Załóżmy więc, że weszliśmy na stronę wydawcy i ściągnęliśmy najnowszą instrukcję, długi FAQ i erratę do sześciu kart. Czy Ewolucja broni się jako gra?
Powiem prosto z mostu – Ewolucja mogłaby być świetną karcianką, ale ma szereg wad, które uniemożliwiają mi czerpanie przyjemności z rozgrywki:
1. Dwuosobowa partia potrafi trwać półtorej godziny (dokładnie tyle trwała rozgrywka poprzedzająca recenzję). Gra kończy się dopiero w momencie, gdy wyczerpie się talia dobierania. A to niestety trochę trwa. Twórcy powinni „odchudzić” zestaw kart tak, by rozgrywka 1v1 mogla zmieścić się w 30 minutach (to maksymalny czas, jaki byłbym w stanie poświęcić na karciankę tego kalibru).
2. Brak systemu punktowania w trakcie rozgrywki. Możemy przez całą grę radzić sobie doskonale, a i tak o wszystkim decyduje wyłącznie ostatnia runda. Jeśli całą partię wzorowo dbaliśmy o nasze zwierzęta, a pech chciał, że wyginęły na sam koniec np. z powodu wylosowania minimalnej liczby znaczników żywności* – cóż, trudno. W skrajnych przypadkach półtoragodzinną partię możemy zakończyć z ZEROWĄ liczbą punktów na koncie. I gdzie się podziała satysfakcja z rozgrywki?
*szczególnie w połączeniu ze szczęściem rywala w dociągu kart Pasożytów. Cała nasza strategia może legnąć w gruzach po tym, jak w ostatnich ruchach przeciwnik dołoży po jednej takiej karcie do każdego z naszych zwierząt. I zazwyczaj nic nie możemy już na to poradzić (wielokrotnie zdarzały mi się partie, w których nie wylosowałem ani jednego Pasożyta – padałem jedynie ich ofiarą). W przypadku niedostatecznej ilości wylosowanego pożywienia jest to przysłowiowy gwóźdź do trumny.
3. Mechanizm „odbijania się od dna” bardziej premiuje gracza, który nie ma nic, niż gracza, który ma „trochę”. Co przez to rozumiem? Jeśli gracz skończy rundę z jednym zwierzęciem na stole, dobierze dwie karty ze stosu. Gdyby zaś stracił wszystkie zwierzęta i pozbył się kart z ręki – dobiera sześć kart. Wniosek jest prosty: bardziej opłaca się stracić wszystko i zaczynać od zera z kompletem kart niż próbować „walczyć dalej” z marnymi zasobami. Prawdopodobnie już po pierwszej partii dojdziecie do wniosku, że posiadanie na koniec rundy tylko jednego zwierzaka z pojedynczą cechą (albo i bez) to najgorszy z możliwych układów. Gracz, który stracił wszystko będzie miał znacznie więcej możliwości. I w ciągu kilku ruchów zostawi Was w tyle.
Kawa na planszę
Szkoda. Naprawdę wielka szkoda, bo Ewolucja: Pochodzenie gatunków to klasyczny przykład gry ze zmarnowanym potencjałem. Jest wiele rzeczy, które mogą się tutaj podobać – twórca zgrabnie połączył tematykę z mechaniką, a sama rozgrywka wielokrotnie stawia graczy przed koniecznością podejmowania ciekawych, emocjonujących decyzji. Niestety, niedoróbki i błędy w designie gry przysłaniają jej zalety i powodują, że wrzucam ten tytuł do pudła z napisem „nie dotykać”.
Ocena po kilkunastu partiach: 3/10
Komentarz do oceny: Wystawienie tak niskiej oceny nie przychodzi mi łatwo. Naprawdę – chciałbym pokochać ten tytuł i byłbym pierwszą osobą, która kupiłaby Ewolucję w nowej, odświeżonej wersji. Gruntowny szlif mechaniki i zmiany w designie uczyniłby z tej gry naprawdę świetną karciankę. Niestety, w swojej obecnej formie to po prostu kolejna niewykorzystana szansa.
+ Płynna, dynamiczna rozgrywka
+ Zgrabne połączenie mechaniki z tematyką
+ Zmusza do kombinowania
+ Kompaktowe pudełko
+/- Dużo negatywnej interakcji typu “take that” – gra nie dla wrażliwych
+/- Istotna losowość (może irytować, ale z drugiej strony zapewnia niepowtarzalność każdej partii)
+/- Specyficzna szata graficzna (prosta, ale ma swój urok i charakter)
– Karygodna liczba błędów w instrukcji i na kartach
– Rażące niedoróbki w mechanice
– Nie sposób zinterpretować funkcje niektórych kart bez lektury obszernego FAQ. I nie jest to kwestia błędów w tłumaczeniu. Twórca zwyczajnie założył, że wszelkie wątpliwości rozwiewa instrukcja. Opowiadam – nie rozwiewa. Problemy z rozszyfrowaniem zdolności naszych zwierząt będą pojawiać się na każdym kroku.
– Zbyt mała ilość żetonów (zasady mówią o stosowaniu zamienników w przypadku wyczerpania puli, a to zdarza się niestety nagminnie)
– Brak znacznika pierwszego gracza
– Opis cech zwierząt po zagraniu na stół staje się niewidoczny (jest to wyjątkowo uciążliwe podczas pierwszych partii)