Caylus – niech żyje król
Za niecały miesiąc Caylusowi stuknie dwanaście lat. W dobie nieustannie pędzącego do przodu świata gier to już planszówkowy pradziadek, dinozaur z minionej epoki. Klasyka ma jednak to do siebie, że doskonale znosi próbę czasu i nie straszne jej “nowsze, lepsze modele”.
Caylus jest dla worker placementów tym, czym Dominion dla deck-builderów – pewnym standardem i stałym punktem odniesienia. Grą, która tak naprawdę stworzyła nowy gatunek planszówek i bez wątpienia stanowiła inspirację dla twórców takich hitów jak Tzolk’in, Le Havre czy Agricola (o czym Uwe Rosenberg mówi wprost w swoich instrukcjach :)). Nowsze tytuły garściami czerpały z zastosowanych tu rozwiązań i mechanizmów, modyfikując je i nadając im nowy kształt, często łącząc “zwykłe” stawianie robotników np. z zagrywaniem kart. Muszę jednak przyznać, że “czysty” worker placement w wydaniu Caylusa to nadal absolutna światowa czołówka. I choć bezgranicznie uwielbiam Tzolk’ina, to król może być tylko jeden…
Akcja gry toczy się w trzynastowiecznej Francji. Gracze wcielają się w role budowniczych, którzy na prośbę Filipa IV Pięknego będą wznosić zamek służący do wzmocnienia granic królestwa. Budowa twierdzy to duże przedsięwzięcie, dlatego też do małej wioski Caylus stopniowo zaczną napływać wszelkiej maści kupcy i rzemieślnicy. Wkrótce mała mieścina przekształci się w prężnie rozwijający się ośrodek handlowy, a mury fortecy będą dominować nad miejskim krajobrazem…
Ten opis mógłby stanowić ramy dla całkiem dobrej gry przygodowej, ale nie ma się co oszukiwać – Caylus to rasowa eurogra z doklejoną fabularną otoczką. I choć klimat ma tu trzeciorzędne znaczenie (w najlepszym wypadku) to przyznam szczerze, że stanowi zupełnie przyzwoity punkt zaczepienia dla zastosowanych mechanizmów.
Co zachwyca?
Prosta, „czysta” mechanika gwarantująca ogromną głębię rozgrywki
Zapłać odpowiednią kwotę, postaw pionka i czekaj na efekt – tak wygląda każda tura gracza w Caylusie. Piękno tej gry tkwi jednak nie w skomplikowaniu podstawowych mechanizmów, a w ogromnej sieci ciągle ewoluujących powiązań pomiędzy dostępnymi akcjami i doskonałym zazębianiu się zastosowanych “systemów”. Jedna rzecz będzie miała wpływ na drugą, druga na trzecią, a trzecia znów na pierwszą. Koło się zamyka, a w całej tej układance nie ma ani jednego zbędnego elementu.
Genialny mechanizm “drogi”
W przeciwieństwie do wielu gier typu worker placement, wystawiony na pole akcji robotnik nie przyniesie nam natychmiastowej korzyści. Po tym, jak wszyscy gracze spasują, budynki aktywowane będą po kolei, począwszy od Bramy w pobliżu Zamku i dalej wzdłuż biegnącej przez miasteczko drogi. Ta mechanika ma ogromne strategiczne znaczenie, z kilku powodów.
Po pierwsze, jeśli zajmiemy budynek oferujący jakiś surowiec na początku drogi, zmusimy rywala do wystawienia pionka na alternatywnym polu na jej szarym końcu. Teoretycznie wszystko jest w porządku, przeciwnik zyska przecież upragnione dobro i wszyscy będą zadowoleni. Jest tylko jeden problem – kluczowy kafelek oferujący sprzedaż sukna za sześć denarów zostanie aktywowany zanim nasz rywal pozyska upragniony surowiec…
Po drugie, sam fakt wystawienia pionka wcale nie gwarantuje wykonania danej akcji. W samym centrum mechaniki Caylusa znajduje się dysk Burmistrza. Jego położenie na planszy determinuje, które budynki zostaną uruchomione, a które nie – znacznik ten niejako “odcina” końcówkę drogi, czyniąc ją nieaktywną w danej rundzie. Cała zabawa polega na tym, że to sami gracze manipulują ruchem Burmistrza. Ten prosty mechanizm daje pole do niesamowitej interakcji i stanowi esencję Caylusa, ale jednocześnie jest głównym powodem, dla którego tak wiele osób nienawidzi tej gry (wrócę do tego w dalszej części recenzji). Czytelnik powinien jednak wiedzieć, że niżej podpisany jest tą mechaniką absolutnie zafascynowany.
Gra ewoluuje za każdym razem w inną stronę – pula dostępnych akcji stopniowo się powiększa i jest całkowicie zależna od graczy
Początkowo na planszy znajduje się tylko mała grupa podstawowych budynków neutralnych. Wspaniałe jest to, że siadając do Caylusa nie jestem w stanie przewidzieć, w którą stronę będzie zmierzać rozgrywka i jakie opcje będą dostępne w dalszej jej części. Być może gracze zdecydują się stawiać dziesiątki nowych budowli, znacząco powiększając wachlarz oferowanych akcji i “combosów”, a być może infrastruktura miasteczka pozostanie skromna, a rywalizacja przeniesie się w inne rejony planszy? Uczestnicy rozgrywki sami budują “organiczny świat” Caylusa i tworzą sieć mniej lub bardziej skomplikowanych powiązań pomiędzy jego elementami.
Konieczność ciągłego reagowania na posunięcia rywali i przewidywania ich ruchów
Przed napisaniem niniejszej recenzji odświeżyłem sobie Caylusa rozgrywając kilka partii online i byłem zaskoczony, jak wiele drobnych smaczków i subtelnych zagrań potrafi “wyjść” w każdej kolejnej rozgrywce. Nadal odkrywam nowe możliwości blokowania przeciwników, obrony przed ich ofensywnymi posunięciami, planowania na kilka ruchów do przodu. Caylus jest niesamowicie angażującą planszówką, nie ma tu miejsca na nudę. Każda akcja na planszy wymaga stosownej reakcji i adaptacji do nowych, wciąż zmieniających się warunków. Tak wielopoziomowego, złożonego planowania nie uświadczycie w zbyt wielu grach (szczególnie o tak prostym “rdzeniu” zasad).
Mechanizm pasowania i walki o kolejność rozgrywki
Nawet tak prosta czynność jak zakończenie udziału w rundzie ma w Caylusie strategiczne znaczenie – każdy gracz, który spasuje zwiększa koszt wystawienia robotników dla wszystkich przy stole o jednego denara. Widząc, że rywale mają dość “lekkie sakiewki”, a wciąż nie zajęli kluczowych dla ich strategii pól, możemy szybko spasować i postawić ich w dość niewygodnej sytuacji: albo wydadzą masę pieniędzy na konsekwentną realizację planu albo sami spasują, odkładając go w czasie. Moment spasowania jest kluczowy także z innego powodu – determinuje bowiem kolejność manipulacji dyskiem Burmistrza. Późniejsze spasowanie daje nam “ostatnie słowo” przy ustalaniu jego położenia, co może skutecznie zniechęcić przeciwników do próby dezaktywacji naszych robotników (przestawianie dysku nie jest tanią inwestycją).
Caylus oferuje jeszcze jedno sprytne rozwiązanie mechaniczne: w grze nie występuje znacznik pierwszego gracza, który stanowiłby punkt odniesienia dla kolejności rozgrywki (zgodnej z ruchem wskazówek zegara). Musimy się tu “bić” o pozycję na torze, czasem o drugie bądź nawet trzecie miejsce. Kolejność wykonywania akcji ma tutaj ogromne znaczenie i może zadecydować o powodzeniu całej rundy. To jeszcze jedna rzecz, która dodaje rozgrywce niesamowitej pikanterii.
Tor królewskich łask
To nic innego jak premie, którymi król nagradza nas za budowę zamku lub rozwój miejskiej infrastruktury. Motywują one graczy do jeszcze bardziej zażartej rywalizacji i same w sobie stanowią strategię, na której można oprzeć całą rozgrywkę. Uwielbiam planszówki wykorzystujące ten mechanizm, daje on bowiem graczom możliwość indywidualnej specjalizacji w pewnych obszarach i uzyskiwanie przewag nad rywalami. Podobne rozwiązanie zastosowano później w Tzolk’inie, tam jednak tory premii oferowały głownie pasywne zdolności wzmacniające inne akcje – w Caylusie otrzymujemy jednorazowy, “bonusowy zastrzyk”, przy czym staje się on coraz silniejszy wraz ze wzrostem naszej pozycji.
Krótkie, dynamiczne tury
Grając w Caylusa macie gwarancję ciągłego zaangażowania w rozgrywkę i krótkiego czasu oczekiwania na swoją kolej. Oczywiście zawsze może trafić się ktoś, kto jest książkową definicją osoby podatnej na paraliż decyzyjny, ale w normalnej grupie Caylus zachowuje stały, szybki rytm. W przeciwieństwie do Tzolk’ina (Czytelnik musi wybaczyć mi te częste porównania), gdzie w swojej turze gracz mógł wystawiać wielu robotników (co często wymagało długiej analizy), w Caylusie akcje przebiegają niezwykle sprawnie.
Możliwość manipulacji upływem czasu
W razie potrzeby gracze mogą spowalniać lub przyspieszać ruch Zarządcy na drodze, który jest naturalnym zegarem gry. Tempo jego “podróżowania” jest ściśle związane z jego położeniem względem Burmistrza i wynosi jedno lub dwa pola na rundę. Gdy Zarządca dojdzie do pewnych ściśle określonych obszarów, uruchomi tzw. fazę podsumowującą, podczas której król oferuje dodatkowe łaski (może też ukarać część graczy za brak wkładu w konstrukcję twierdzy – w końcu po to zostali zatrudnieni) i odblokowuje nowe sekcje budowy zamku i toru łask. Ostatnie podsumowanie jest jednocześnie końcem gry – osoba, która ma znaczną punktową przewagę nad pozostałymi może więc starać się dążyć do tego, by wymuszać szybkie “skoki” Zarządcy i skrócić czas rozgrywki, zmniejszając jednocześnie szanse rywali na nadrobienie strat.
Szata graficzna
Cóż mogę powiedzieć, od samego początku jestem zauroczony wykonaniem i estetyką nowego wydania Caylusa (wbrew powszechnie panującym opiniom o brzydocie tej gry – choć te tyczą się raczej starszej edycji, która faktycznie pozostawiała wiele do życzenia pod kątem wizualnym). Solidne kafle budynków, kolorowa, pełna drobnych smaczków plansza, intuicyjna i czytelna ikonografia. Nic dodać, nic ująć. Moim zdaniem całość zdecydowanie cieszy oko i przyciąga do stołu.
Co może przeszkadzać?
Caylus pokazuje pełnię możliwości dopiero po wielu partiach
Dostrzeżenie wszystkich zależności i zagrań wymaga czasu i ogrania. Można oczywiście grać w Caylusa “casualowo” i ot tak stawiać sobie budyneczki, jednakże z Caylusem jest tak jak z szachami – wraz ze zgłębianiem tajników gry zaczynamy widzieć kolejne warstwy strategicznej głębi (żeby nie było – absolutnie nie uważam się za mistrza w tej dziedzinie, przede mną jeszcze długa droga). Pobieżny kontakt z tym tytułem może sprawić, że wrzucimy go do jednego wora wraz z “innymi, nudnymi worker placementami”. Warto jednak poświęcić mu nieco więcej uwagi, bo ta planszówka ma naprawdę dużo do zaoferowania.
W związku z brakiem losowości gra nie wybacza błędów i wymaga perfekcyjnego zrozumienia zasad
Poza rozmieszczeniem różowych budynków neutralnych i wyborem kolejności graczy w pierwszej rundzie, rozgrywka w Caylusa pozbawiona jest czynnika losowego i nie ma w niej jakichkolwiek ukrytych informacji. Fani strategicznych pojedynków “na umiejętności” będą zachwyceni, ale osoby zaczynające przygodę z Caylusem muszą liczyć się z prostym faktem: wyjadacz po prostu zniszczy początkującego, różnica poziomów będzie widoczna niemalże od pierwszych ruchów. Do stołu powinni siadać gracze o zbliżonych umiejętnościach i znający wszystkie niuanse mechaniczne gry. W przeciwnym wypadku kogoś może czekać dość traumatyczne przeżycie ;).
Niezwykle konfrontacyjny charakter rozgrywki i wysoki poziom negatywnej interakcji
Brak indywidualnych planszetek graczy sprawia, że wszystkie akcje rozgrywane są na wspólnej przestrzeni, o którą nieustannie walczymy. Każdy nasz ruch w bezpośredni lub pośredni sposób wpływa na przeciwników, ograniczając ich opcje i zmuszając do zmiany przyjętej strategii. Najwięcej emocji wzbudza jednak wspomniany już wcześniej dysk Burmistrza – wiele osób nie jest w stanie przekonać się do Caylusa właśnie ze względu na jego niszczycielskie działanie. To narzędzie do wbijania noża w plecy przeciwnikom i udaremniania nawet najlepiej przygotowanego planu. Jeśli macie w swojej grupie kogoś, kto narzeka na brak interakcji w eurograch, zaproponujcie mu partyjkę w Caylusa ;).
Na obronę gry powiem jednak, że nie taki diabeł straszny – poruszanie Burmistrza wymaga dużych nakładów finansowych, a pieniądze w tej grze zawsze są towarem deficytowym. Co więcej, chcąc zagwarantować sobie aktywację skrajnych budynków możemy sami skorzystać z dobrodziejstwa Gildii Kupców i “wypchnąć” dysk do przodu o dodatkowych kilka pól, utrudniając przeciwnikom ofensywne zagrania. Burmistrz jest po prostu tym elementem, który wprowadza do gry napięcie i wymusza jeszcze staranniejsze planowanie. Często jest “straszakiem”, który mówi: nie stawiaj robotników na skraju drogi, bo możesz tego żałować. Można grać bezpiecznie, a można też zaryzykować. Ale wtedy robimy to na własną odpowiedzialność i musimy liczyć się z negatywnymi konsekwencjami.
“Zero-jedynkowy” wariant dwuosobowy
Caylus na dwie osoby jest dość specyficzny, przede wszystkim ze względu na pewne zmiany w zasadach: pierwszy gracz który spasuje podbija koszt wystawiania robotników o dwa denary, a kolejność graczy zmienia się automatycznie co rundę. Z jednej strony spłyca to nieco rozgrywkę (walka o pozycję na torze kolejności w grze wieloosobowej jest niezwykle intrygująca), z drugiej pozwala skutecznie zaplanować przyszłą rundę, wiemy bowiem, kto będzie zaczynał i jakie będzie miał opcje. Dwuosobowy Caylus przypomina szachy i walkę “do pierwszego błędu”. Nie ma tu miejsca na jakiekolwiek większe potknięcia. Osobiście preferuję rozgrywki trzy- i czteroosobowe (na dwie osoby zazwyczaj wolę ściągnąć z półki Tzolk’ina), niemniej jednak wielu graczy uwielbia bezpośrednią rywalizację 1v1, również dlatego, że dysk Burmistrza jest tutaj zdecydowanie mniej dokuczliwy (jego ruch ograniczony jest do maksymalnie sześciu pól w jedną ze stron).
Mózgożerna, czasochłonna rozgrywka
Jak zapewne się domyślacie, Caylus jest ciężką eurogrą. Opanowanie zasad nie jest trudne, ale rozgrywka wymaga nieustannego liczenia, analizowania, przewidywania i optymalizacji. Po ponad dwóch godzinach ciągłego myślenia człowiek nie odchodzi ze stołu zbyt zrelaksowany i często towarzyszy mu zmęczenie, ale jest to zmęczenie wymieszane z poczuciem dużej satysfakcji z własnie zakończonej konfrontacji ;). Caylus to zdecydowanie główne danie planszówkowego wieczoru.
To czysty worker placement
Współcześni gracze wychowani na “mechanicznych hybrydach” (a więc grach łączących różne mechanizmy, od zarządzania ręką po kontrolę terytoriów i wysyłanie robotników do pracy) mogą mieć wrażenie, że Caylus nie ma zbyt wiele do zaoferowania i jest przestarzały. W końcu oparty jest tylko i wyłącznie na jednej mechanice i nie ma w nim “nic więcej”. Pamiętajcie jednak, że choć “robi niewiele”, to czyni to po mistrzowsku.
Co frustruje?
Możliwe “pakty” przeciwko jednemu graczowi, szczególnie w grze trzyosobowej
Jedyny mankament Caylusa jaki przychodzi mi do głowy to to, że w pewnych okolicznościach dwaj gracze mogą wspólnie zmówić się przeciwko trzeciemu i przesuwać Burmistrza w taki sposób, aby jak najczęściej dezaktywować wybrane przez rywala budynki na skraju drogi. Gra zostawia spore pole do otwartych negocjacji i pewne grupy mogą tego nadużywać, wchodząc w długofalową, niepisaną kooperację i chcąc za wszelką cenę bić lidera (co może być dla niego dość irytujące). Uważam jednak, że to problem dotyczący nie tyle gry, co samych graczy.
Ocena po trzynastu partiach: 10/10
Komentarz do oceny: To jedna z najmocniejszych “dych”, jakie przyszło mi wystawić. Caylusa od lat uważam za absolutne arcydzieło eurogier i jedną z najlepiej zaprojektowanych planszówek, w jakie miałem przyjemność zagrać. William Attia stworzył dzieło ponadczasowe. Nie jest to może tytuł na każdą okazję, ale w odpowiedniej grupie zapaleńców sprawdzi się wprost fenomenalnie. Pozostaje tylko czekać, aż z powrotem wróci na sklepowe półki. Król zwyczajnie na to zasługuje.