Puerto Rico, czyli kraina kawą płynąca
„Rosyjscy naukowcy odkryli, że gdyby zebrać całą wodę z powierzchni ziemi, a następnie zamknąć ją w rurce o średnicy 1 cm, to ta rurka musiała by być cholernie długa”.
Parafrazując ten stary żart, gdyby zebrać wszystkie teksty o Puerto Rico z sieci i umieścić w jednym artykule, to wyszłaby z tego cholernie długa rozprawa doktorska.
Słowem – to nie będzie łatwa recenzja, bo Puerto Rico przeanalizowano na wylot. Jako niedzielny gracz czuję się wręcz przytłoczony mnogością strategii i skrupulatnych wyliczeń dostępnych w sieci, ta gra została zbadana pod lupą jak jakiś nowo odkryty gatunek zwierzęcia. No i jak tu cokolwiek napisać?
Przeciwnicy Puerto Rico wypunktują mnie za wskazane zalety, twierdząc, że bredzę. Fani z zacięciem będą ripostować wytknięte mankamenty, mówiąc że jestem za mało ograny i generalnie się nie znam. I zapewne każdy będzie miał w tym trochę racji. Plus dla recenzującego jest taki, że to jego blog i „papier” przyjmie wszystko ;).
A tak zupełnie na poważnie – Puerto Rico zostało wydane 13 lat temu. Nawet jeśli recenzja pisana w 2015 roku nie wniesie zbyt wiele, to przynajmniej spróbuje odpowiedzieć na pytanie: jak ten tytuł przetrwał próbę czasu i czy nadal może być interesujący dla „współczesnych” graczy przy tak dużej konkurencji ze strony innych gier?
„W tak pięknych okolicznościach przyrody…”
Mazury, ośrodek wypoczynkowy gdzieś w środku lasu. Drewniany domek z klimatyczną werandą. Nieopodal jezioro z dużą, piaszczystą plażą. Na termometrze coś w okolicach 30 stopni, zimne piwko w lodówce. Totalnie wakacyjny klimat w ekipie najlepszych znajomych – właśnie w takiej atmosferze kilka ładnych lat temu po raz pierwszy dane mi było zagrać w Puerto Rico. I wkręcić się na amen w świat planszówek. Jak możecie się domyślać, prawdopodobnie mam (delikatnie mówiąc) dość nieobiektywne spojrzenie na ten tytuł. Po takiej „pierwszej randce” trudno się nie zakochać ;).
W Puerto Rico każdy z graczy wciela się w rolę zarządcy skrawka ziemi na środkowoamerykańskiej wyspie. Jego zadaniem jest zbudowanie małego imperium handlowego poprzez rozwój lokalnej infrastruktury, zagospodarowywanie plantacji, produkcję i sprzedaż dóbr lub też ich eksport na rynki po drugiej stronie oceanu. Wygrywa gracz, który w drodze ekonomicznej ekspansji na koniec rozgrywki zdobędzie najwięcej punktów zwycięstwa.
Temat z pewnością nie jest zbyt oryginalny, ale pamiętajmy, że Puerto Rico jest „pradziadkiem” gier ekonomicznych, które od daty jego premiery powielały i rozwijały wprowadzone tu koncepcje. „Oklepany” klimat nie jest zatem winą samej gry, to trochę tak, jakby narzekać na klisze w filmach z lat czterdziestych. Swoją drogą – taki setting chyba nigdy nie będzie mi przeszkadzać, choćby był obecny w co drugiej grze.
Wszystkie elementy gry można posegregować w całkiem funkcjonalnej wyprasce, ale w związku z mnogością małych znaczników i kafelków, które mimo wszystko dość swobodnie przemieszczają się po wnętrzu pudełka i tak warto poupychać je do woreczków strunowych. I chociaż oryginalne opakowanie spełnia swoją rolę w stopniu co najmniej zadowalającym, polecam bardziej optymalny sposób przechowywania elementów gry – organizer NORP 12. Możecie go dorwać np. w Tesco albo Leroy Merlin – wyjmowane plastikowe pojemniczki nieziemsko ułatwiają setup i pozwalają zachować porządek w morzu znaczników. Plus jest taki, że można śmiało wyjąć je z walizeczki i postawić na planszy, zachowując ład i porządek na stole. Organizer idealnie mieści się w pudełku razem ze wszystkimi planszami graczy i instrukcją, w zasadzie jest szyty na miarę pod Puerto Rico ;). Dodam tylko, że zdjęcie może być nieco mylące, bo kupiłem kilka egzemplarzy NORP 12 i nieco zmodyfikowałem proporcje „kubeczków”, wkładając dwa żółte zamiast dużego niebieskiego. Ale można śmiało obejść się jednym egzemplarzem ze standardowym zestawem pojemniczków.
Są ludzie, którzy uważają Puerto Rico za jedną z najbrzydszych gier świata. Patrząc obiektywnie – faktycznie, szata graficzna szału nie robi. Ale zawsze uważałem, że te pastelowe kolory i lekko koślawe ilustracje doskonale pasują do nastroju rozgrywki. Bije z nich jakaś taka ciepła, pozytywna atmosfera, chociaż zapewne przemawia tu przeze mnie nostalgia i wspomnienie tego wakacyjnego klimatu, które towarzyszą mi przy każdej rozgrywce ;). Cóż, ocenę aspektu wizualnego pozostawiam zatem Czytelnikowi. Obiektywnie natomiast mogę stwierdzić, że wszystkie elementy są solidnie wykonane i powinny wytrzymać nawet ostrzejsze traktowanie. Brzydotę rekompensuje tu trwałość.
Z pudła na stół
Rozkładanie tej gry jest rzeczą, której szczerze nie trawię. Nawet jeśli mamy wszystko pięknie posegregowane, to i tak będziemy musieli odliczać potrzebne elementy – w zależności od liczby graczy ilość poszczególnych żetonów i kafelków różni się bowiem diametralnie. Na trzech graczy mamy 55 kolonistów w grze, na pięciu – już 95. I zaczyna się żmudne odliczanie 95 malutkich brązowych krążków. Do tego dochodzi precyzyjne wydzielenie punktów zwycięstwa, przygotowanie statków o odpowiedniej ładowności, startowych plantacji, posiadanych dublonów i tak dalej i tak dalej. Strona nr 2 będzie najczęściej odwiedzaną przez Was częścią instrukcji, bo nawet po kilkunastu partiach zdarza się zapomnieć co i jak. Przy całej elegancji mechaniki Puerto Rico, setup jest po prostu odrażająco upierdliwy (nie znalazłem na to lepszego określenia).
Wrażenia z rozgrywki
Gdy już przebrniemy przez mozolny proces rozkładania gry, czeka nas już tylko czysta przyjemność i wystawna planszówkowa uczta. Rozgrywka w Puerto Rico przebiega bardzo płynnie i dynamicznie. Jak to wygląda w praktyce? Gracz z kafelkiem gubernatora rozpoczyna rundę – musi teraz wybrać jedną z ról, mając do wyboru: budowniczego, plantatora, burmistrza, nadzorcę, kupca, kapitana lub poszukiwacza (to, ilu poszukiwaczy jest w grze zależy od liczby graczy). Do każdej z ról przypisana jest akcja oraz przywilej (poszukiwacz jest małym wyjątkiem, ale o tym za chwilę). Dlaczego ten element mechaniki gry jest tak ciekawy? Otóż akcja przypisana do danej roli będzie wykonana nie tylko przez gracza, który ją wybrał, ale
przez wszystkich przy stole – w kolejności ruchu wskazówek zegara. Przewagą gracza „wybierającego” jest to, że przysługuje mu dodatkowo przywilej, czyli wzmocnione działanie danej akcji. Widzicie już zapewne pojawiające się pierwsze taktyczne rozterki: możemy wprawdzie wybrać rolę, która będzie dla nas niezwykle użyteczna, ale musimy mieć na uwadze to, czy przypadkiem nie przysłuży się równie dobrze innym graczom. W Puerto Rico chodzi o zachowanie delikatnego balansu – wybieramy potrzebne nam role, ale w taki sposób, by inni skorzystali na tym jak najmniej, a w najgorszym wypadku wyszli na tym nieco gorzej od nas. Czasem oznacza to konieczność odłożenia wymarzonej akcji na później (bo wybór danej roli zdecydowanie jest na rękę „sąsiadowi”) albo liczenie na to, że ktoś inny wybierze ją zaraz za nas (i w efekcie będziemy mogli ją wykonać, choć niestety – bez przywileju).
Wiemy już, jak wybierać role. Teraz przyjrzyjmy się im nieco bliżej i sprawdźmy co oferują.
Budowniczy pozwala kupować budynki i tym samym rozwijać infrastrukturę na naszych włościach. Oprócz punktów zwycięstwa oferowanych na koniec gry, każdy z budynków posiada pewne specjalne cechy, które ułatwiają nam dalszą rozgrywkę. Przykładowo, mały i duży targ pozwolą nam sprzedawać dobra po wyższych cenach, magazyny umożliwią przechowywanie towarów i zapobiegną ich gniciu na nabrzeżu, a port zapewni dodatkowe punkty podczas ich eksportu. W fazie budowniczego będziemy mogli zainwestować również w budynki produkcyjne niezbędne w procesie wytwarzania dóbr z naszych plantacji.

Zarówno budynki, jak i plantacje są w zasadzie bezużyteczne bez odpowiedniej siły roboczej, którą na szczęście może zapewnić nam burmistrz. W fazie burmistrza będziemy zatrudniać kolonistów, którzy przybywają zza oceanu, aby rozpocząć nowe życie i wspomóc nas w budowie handlowej potęgi ;). Aż chce się rzec: „człowiek – najlepsza inwestycja”.
Mamy budynki, plantacje i potrzebnych pracowników. Jesteśmy zatem gotowi do rozkręcenia biznesu i rozpoczęcia produkcji. Pomoże nam w tym nadzorca – to właśnie w tej fazie zbieramy owoce naszej pracy i wytwarzamy wszystkie możliwe towary.
Naszych dóbr możemy „pozbyć się” w dwojaki sposób. Pierwszą opcją jest ich sprzedaż na lokalnym targowisku. Do tego celu wykorzystamy kupca. Tak jak wspominałem wcześniej, niektóre towary są tanie i w normalnych warunkach ich sprzedaż jest średnio opłacalna: za jeden znacznik indygo dostaniemy jeden marny dublon. Kawa natomiast pozwoli szybko napełnić sakiewki pieniędzmi, możemy ją bowiem sprzedać aż za cztery dublony. A jeśli posiadamy mały i duży targ, dorzucamy do tego jeszcze trzy. Takie interesy to czysta przyjemność ;). Trzeba tylko pamiętać, że rynek łatwo się nasyca i handlarze zadowalają się tylko jednym dobrem danego typu (chyba że zainwestowaliśmy w biuro handlowe – wtedy takie ograniczenia nas nie obowiązują). Gdy jakiś gracz sprzeda na targowisku tytoń, blokuje innym sprzedaż tytoniu aż do momentu, gdy targ się zapełni towarami – dopiero wtedy bowiem jest opróżniany. Gracze lubujący się w blokowaniu innych będą mieli tutaj pełne pole do popisu ;).
Drugim sposobem na zbyt towarów jest ich eksport na obce rynki. Kapitan dysponuje szeregiem statków o ograniczonej ładowności (zależnej od liczby graczy), na które możemy załadować posiadane dobra. W odróżnieniu od kupca, nie pozwoli nam na tym zarobić żadnych pieniędzy, ale umożliwi pozyskanie niezbędnych do zwycięstwa punktów. Również tutaj gracze mogą wzajemnie blokować posunięcia przeciwników, na każdym statku możliwy jest bowiem transport tylko jednego typu wyrobów. Już jeden znacznik cukru na statku uniemożliwia załadowanie na niego np. kukurydzy, dlatego bardzo ważna jest wysyłka dóbr w strategicznych momentach, kiedy to niewielkim nakładem sił mamy możliwość zablokowania gracza masowo produkującego dany typ towaru. Zgarnięcie wielu punktów zwycięstwa w drodze eksportu może być wtedy dla rywala nie lada wyzwaniem.
Jeśli chcemy spasować i zarobić przy tym nieco grosza, wybieramy poszukiwacza. Ta rola jest dość wyjątkowa, jako jedyna nie oferuje bowiem żadnej akcji, a jedynie przywilej. Oznacza to, że inni gracze mogą jedynie patrzeć z zazdrością jak pobieramy z banku srebrną monetę, sami nie mając z tego nic ;).
Dodam tylko, że na koniec każdej rundy, a więc kiedy wszyscy gracze dokonali już wyboru ról, kładziemy na niewykorzystanych kafelkach po jednym dublonie – to zachęta do wybrania ich w kolejnej rundzie. Żeton gubernatora przekazywany jest następnie graczowi po lewej stronie i cykl zaczyna się od początku. Bardzo proste i bardzo zgrabne. I wiecie co? W zasadzie jesteście gotowi na swoją pierwszą partię ;). Pojedynek o tytuł najefektywniejszego zarządcy czas zacząć!
Kawa na planszę
Od momentu pierwszego kontaktu z Puerto Rico poznałem kilkanaście nowocześniejszych, bardziej rozbudowanych planszówek. Gdy po sporej przerwie ponownie usiadłem do tego tytułu stwierdziłem, że nie stracił nic a nic ze swojego pierwotnego uroku. Ta gra broni się nawet w obliczu niezwykle silnej konkurencji ze strony współczesnych gier ekonomicznych. Oczywiście, gracze przyzwyczajeni do standardu wydawniczego serwowanego przez takie Fantasy Flight Games będą wytykać palcami archaiczną szatę graficzną. Ale nie w wyglądzie tkwi siła tej gry. Puerto Rico nie przytłacza ciężarem zasad, nie jest na siłę „przekombinowane” i udziwnione. To świetnie zaprojektowana gra o niezwykle sprawnie funkcjonujących mechanizmach, bardzo prosta do nauczenia i dająca przy tym wiele możliwości do wytężenia szarych komórek.
Nie będę wdawać się w debatę na temat (nie)zbalansowania poszczególnych dróg do zwycięstwa. Czytałem masę analiz dotyczących rzekomej przewagi „budowlanki” nad eksportem dóbr. Tydzień później natrafiłem na artykuły o „100% wygrywającej strategii monopolizacji produkcji kukurydzy”. Być może istnieje jedyny słuszny sposób grania w Puerto Rico. Nie mam zamiaru jednak na siłę próbować złamać tej gry i rozpisywać matematycznych wzorów na optymalizację danej strategii. Jako przeciętny zjadacz chleba zwyczajnie delektuję się mnogością oferowanych przez ten tytuł możliwości. To wciąż znakomita pozycja w kategorii “ekonomicznych gier wagi średniej”.
Na koniec dodam tylko, że Puerto Rico było kiedyś numerem jeden w rankingu serwisu boardgamegeek.com. W chwili pisania tej recenzji wciąż zajmuje zaszczytną, piątą pozycję.
Ocena po kilkunastu partiach: 9/10
+ Proste zasady
+ Bardzo ciekawa mechanika wyboru ról
+ Dynamiczna rozgrywka, krótki czas oczekiwania na swoją kolejkę
+ Wysoka regrywalność (również za sprawą dodatkowych budynków, które umożliwiają przyjęcie nowych strategii rozwoju)
+ Solidne komponenty
+/- Brak losowości (poza doborem plantacji). Niektórzy lubią elementy wprowadzające odrobinę nieprzewidywalności do rozgrywki, których tutaj brakuje. Fani pojedynków „na umiejętności” będą natomiast zachwyceni.
+/- Nowicjusze mogą „psuć” przyjemność z grania wyjadaczom wybierając role w nieprzemyślany sposób – w niektórych sytuacjach należy po prostu wystrzegać się pewnych wyborów, będących wyjątkowo na rękę któremuś z graczy. Jest to jednak nie tyle wada gry, co samych grających ;).
– Bardzo uciążliwy setup*
– Archaiczna szata graficzna
– Mało oryginalny, oklepany temat (z dzisiejszej perspektywy)
*Na obronę gry powiem jednak, że istnieje wariant, w którym zawsze wykorzystujemy wszystkie znaczniki kolonistów i punktów zwycięstwa, a jedynym warunkiem zakończenia rozgrywki jest całkowite zabudowanie naszego miasta – odpada nam wtedy sporo żmudnego liczenia ;).